Latawiec z betonu – obraz falowca w literaturze

Najdłuższy z gdańskich falowców – budynek mieszkalny położony przy ul. Obrońców Wybrzeża był bohaterem wpisu https://plytnikpospolity.pl/index.php/2024/11/03/najdluzszy-budynek-w-polsce-slynny-falowiec-z-ul-obroncow-wybrzeza-w-gdansku/. Ten niezwykły obiekt architektury socmodernizmu powraca na stronę jako miejsce akcji książki Moniki Milewskiej “Latawiec z betonu”, którą pochłonąłem jednym tchem.

Akcja surrealistycznej powieści rozpoczyna się od krótkiego Genesis – powstanie falowca jest opisane jako skutek działania diabła, który z nadmorskiej łąki poderwał się w celu zniszczenia wieży katedry w Oliwie, z której dochodził dźwięk kościelnych dzwonów. Diabeł ów upuścił po drodze kamień, z którego powstał falowiec.

Po tym krótkim wstępie, czytelnik przenosi się do lat siedemdziesiątych 20 wieku, a dokładnie do mieszkania twórcy falowca – Inżyniera, który jest tak tytułowany przez całą powieść. Mężczyzna przebywa na urlopie, jest gorący czerwiec i pali papierosa na balkonie, który jest opisywany: Jakiś kichowaty taki. Innym zaprojektowałem lepsze. Dalej poznajemy szczegóły techniczne budynku w formie myśli głównego bohatera – jaką ma długość, przez jaki czas był budowany, ile znajduje się w nim mieszkań. Wszystko to z powodu obawy wizyty prezydenta Francji w Gdańsku – czy dzieło mu się spodoba. Myśli są przerywane dźwiękiem telefonu, Inżynier podnosi słuchawkę i otrzymuje wieści z Komitetu Partii w Gdańsku, że zagraniczny gość już odleciał z lotniska, ale zdążył obejrzeć falowiec z okna samochodu.

W kolejnym rozdziale poznajemy wiek głównego bohatera – 35 lat oraz powód mieszkania samotnie – żona uciekła na zachód wraz z dwójką jego dzieci. Nagle rozmyślania inżyniera przerywa pukanie do drzwi i w tym momencie rozpoczyna się surrealistyczna akcja książki. Przed drzwiami stoi wiejska baba, która sprzedaje jajka i proponuje również kupno mleka, po które jednak należy udać się z nią do jej mieszkania. Zakupione jajka lądują w lodówce i Inżynier udaje się za gościem.

W międzyczasie poznajemy kolejne szczegóły budynku: Przeszli razem kilkanaście metrów odkrytą galerią, z której wchodziło się bezpośrednio do mieszkań sąsiadów. Potem baba pchnęła ciężkie drewniane drzwi i oboje znaleźli się na klatce schodowej. Klatka była obszerna i pusta. Nie było na niej nawet wejścia do windy, bo winda na dziesiąte piętro nie dojeżdżała. Za to oszczędnościowe rozwiązanie inżynier dostał specjalny dyplom.

W mieszkaniu sąsiadki Inżynier zastaje niecodzienny widok – w małym pokoju jest chlewik dla świń, a na balkonie… jest krowa. Inżynier w mieszkaniu dostrzega kalendarz na ścianie – gdzie widnieje data 21 października 1976 roku, którą uznaje za dziwną, bo przecież jest dopiero rok 1975. Dziwny błąd zwala na to, że krowa mogła zjeść kartki. Wraca do swojego mieszkania i zaczyna obliczenia – czy krowa rzeczywiście powinna być na balkonie. Chwytając się za głowę, z powodu groźby katastrofy budowlanej, decyduje się na zgłoszenie tego faktu do spółdzielni.

To początek dziwnych perypetii Inżyniera w falowcu, których już dalej nie będę opisywać, ponieważ nie każdy z Was, książkę przeczytał, a nie chcę odbierać tej radości. W dalszej akcji, Inżynier odkrywa, iż przemieszczając się pomiędzy klatkami falowca, przenosi się w czasie do przodu. I tak stopniowo odkrywa on dzieje kraju. Gdy zmienia się czas, zmianie ulega również wygląd falowca. Podczas pielgrzymki Papieża Jana Pawła II do Gdańska, budynek jest przyozdobiony transparentami, a Inżynier jest zaproszony do jednego z mieszkań w celu obejrzenia tego wydarzenia. Gdy bohater trafia do 21 wieku – przez galerię widzi zabudowujące się Przymorze – pojawiają się współczesne wieżowce oraz Galeria Przymorze, budynki istniejące naprawdę obecnie.

Wędrując poprzez czas zapoznaje się z nowinkami technicznymi, zazdrości kolorowych telewizorów mieszkańcowi, żyjącemu w latach 90. W kryzysowych latach 80, spotyka młodego narkomana, zażywającego “kompot” – polską odmianę heroiny, przygotowywaną z główek makówek. Komediowym elementem jest to, iż Inżynier na propozycję tego specyfiku, odpowiada młodemu człowiekowi, iż chętnie by się napił kompotu.

Podczas jednej z podróży spotyka również swoich kolegów, czy nawet dorosłą już córkę. Odkrywa on również to, iż w zależności od jego reakcji na te spotkania cofając się do roku w którym żyje – 1975, co odbywa się poprzez powrót galerią falowca do swojej klatki, przyszłość również potrafi się zmienić – w miejscu gdzie mieszkała jego córka, nagle znajdują się imigranci, jego kolega zamiast być na wózku i mieszkać w biedzie w małej kawalerce, jest znakomitym profesorem na zagranicznej uczelni.

Książka jest pełna nawiązań do rzeczywistej historii i warunków, na które jak już wyżej wspomniałem, w jakiś sposób ma wpływ również działanie Inżyniera. Spotyka on na swojej drodze pełno ludzi, którzy również wraz ze zmianą czasów dorastają, starzeją się. Sam budynek ze świeżego wytworu budowlanych, ulega stopniowej destrukcji, pojawiają się spękania, uszkodzenia, a elewacja z modernistycznej bieli, zmienia się na pomarańczowe barwy.

Utwór Moniki Milewskiej bardzo przypadł mi do gustu. Akcja opisywana oczami Inżyniera powodowała, że mogłem poczuć się tak, jakbym sam to wszystko oglądał. Nawiązanie do prawdziwych wydarzeń jest również doskonałym zabiegiem. Dzięki tej książce można poznać zarówno historię falowca i kraju, jak i poczuć namiastkę życia w tym niezwykłym dziele architektury. Zachęcam wszystkich do lektury – jest ona dostępna m.in. w serwisie Legimi.

Źródło: fragmenty pochodzą z powieści Moniki Milewskiej Latawiec z betonu.

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *